wtorek, 11 sierpnia 2015

KRYMINAŁ B)

Cześć!
Cóż, chyba ten blog wykitował.
Chciałabym was przeprosić za brak notek, ale w wakacje było mało czasu, no i głównie koncentrowałam się na moim blogu (link w przedostatnim poście). Dzisiaj mam dla was fragment opowiadania, "legendarnego" KRYMINAŁU B)

I
Pociąg jechał właśnie przez pola. Dzień był parny, a deszczu nie było widać już od kilkunastu dni. Las w oddali na pierwszy rzut oka pilnie potrzebował wody. Odechciewało się żyć tego dusznego dnia; najlepiej było rzucić się w nicość i śnić.
Doktor Fenicki nie był złym człowiekiem. Ten młody, wykształcony mężczyzna był jednym z najlepszych w Polsce neurochirurgów, ba, szanowany był już w innych europejskich krajach, mimo swojego młodego wieku. Już jako dwudziestopięciolatek wsławił się jako wielki talent, kiedy to swoim nowatorskim postępowaniem uratował życie kilkuletniego chłopca, będąc zaledwie asystującym młodzikiem przyjętym na staż. Dzisiaj, w wieku trzydziestu ośmiu lat pierwszy raz doznał zawodowej porażki, przed którą tak się ustrzegał.
Tak, to była rutynowa operacja. Pacjentka była młodą kobietą, która trafiła na stół operacyjny z guzem mózgu. Wydaje się być poważne, ale doktor Fenicki przeprowadzał takie operacje niejednokrotnie. I właśnie to go zgubiło. Rutyna. Jeden nieostrożny ruch doprowadził młodą kobietę do śmierci.
Z Wrocławia do Poznania pospolitym PKP jechało się pół dnia; w tym pociągu jednak wszystko przypominało mężczyźnie o swojej porażce. Podobno dziewczyna uwielbiała samotne podróże po Polsce, tak, wspomniała mu o tym. Liczyła na niego. "W tym miesiącu czeka Kruszwica i Krzyżtopór", uśmiechnęła się. Lubiła zamki. "Odwiedziłam już ich całkiem sporo, a pan? Co lubi robić najbardziej?"
Fenicki miał ochotę na tylko jedno: odpocząć od codzienności, wysiąść z pociągu...
A właściwie, czemu by nie?
Nie zwracawszy uwagi na to, gdzie się znajduje, Fenicki wysiadł z pociągu. Przez bite 10 minut stał na stacji w stanie dziwnego osowienia, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Ludzie, którzy wraz z nim wyszli na tej stacji z pociągu stali kilka metrów przed nim, przyglądając mu się badawczo. "Ciekawe, co oni sobie o mnie myślą", przemknęło przez myśl doktorowi Fenickiemu, po czym wziął swój mały bagaż i poszedł przed siebie.
Okolica była piękna, na co zwrócił uwagę nawet ten przejęty, zasmucony, pogrążony we własnych myślach człowiek. Stacja znajdowała się na skraju wysuszonego lasu, który Fenicki widział z pociągu. Doktor pomyślał, że skoro teraz wygląda on tak ładnie, to po deszczu musi zachwycać pięknem. Był to liściasto-iglasty bór, wysoki i gęsty. Łatwo można się było w nim zgubić.
Nie sprawdziwszy nawet, w jakiej miejscowości się znajduje, Fenicki zwrócił się w kierunku lasu. Na ścieżce walały się szyszki i gałęzie drzew. Gdzieś słuchać było stukanie dzięcioła. Dzięcioły to piękne ptaki. Zawsze, gdy doktor usłyszał ten charakterystyczny stukot, wracał wspomnieniami do czasów dzieciństwa, spędzanego nad mazurskim jeziorem u dziadków, kiedy wraz z dziadkiem Sławkiem chodzili po pobliskim lesie obserwując zwierzęta, a w szczególności ptaki. Dziadek Sławek znał się na mazurskiej faunie jak mało kto. Och, ile dałby, żeby wrócić do tych wspaniałych czasów!
Las przynósł spodziewany efekt - Fenicki otrzeźwiał w starciu ze świeżym, leśnym powietrzem. Otrząsnąwszy się z zadumy, mężczyzna zdał sobie sprawę, że nie jest to ten sam kompleks leśny, którego tajemnice zgłębiał jako mały chłopiec. Ten las znajdował się gdzieś w drodze między Wrocławiem a Poznaniem... Chwila, gdzie?
"Jaki ja jestem głupi", pomyślał wtedy Fenicki. "Czy śmierć tej kobiety doszczętnie namieszała mi w głowie?! Nie wiem nawet, w jakiej miejscowości jestem! Muszę wybudzić się z tego odrętwienia... W końcu podobne wypadki się zdarzają! To nie moja wina!"
"To twoja wina!", jego podświadomość twierdziła jednak inaczej. "To jest, cholera, tylko i wyłącznie twoja wina! Rozumiesz? Ile było już takich operacji? To było dokładnie to, co zwykle!"
"Nie, to nieprawda, guz był umiejscowiony w takim miejscu, że jego usunięcie..."
"...graniczyło z cudem, powiadasz? Uwierzę we wszystko, ale nie w to, że nie potrafiłeś go wyeliminować. Pamiętasz ten przypadek z sierpnia 2012? Tylko nie mów, że po czymś takim miałeś problem z takim błahym problemem!"
"Jak możesz nazywać guzy mózgu błahym problemem?!"
"To twoja wina! Twoja wina! Twoja wina!!!"
- To była twoja wina! - ten dźwięk był ogromnie realistyczny.
Doktor Fenicki obrócił się na pięcie; nie zauważył jednak niczego, oprócz wielkiego kamienia, który nieubłaganie mknął w stronę jego głowy, kierowany delikatną, niewątpliwie kobiecą ręką.
Dzięcioł przestał stukać. Nastała cisza. Las zamarł w oczekiwaniu na dalszy bieg wydarzeń.
Po sekundzie, która dla Fenickiego była całą wiecznością, rozbrzmiał huk. Coś głucho upadło na ziemię. Rozległ się pośpieszny tupot stóp.
Doktor Fenicki osunął się w nicość, za którą tak tęsknił przez ten cały parny i duszny dzień.

Koniec pierwszego rozdziału, hip, hip, hura! Komentujcie, piszcie opinie, hejtujcie itd.
Pozdrawiam!
~JULIA, CORDELIE

czwartek, 25 czerwca 2015

WAKACJE!!! + informacja.

Cześć!
Hej, cześć i w ogóle. Jak wam mija dzień? :)
Już niedługo nasze upragnione wakacje! W sumie, kto jeszcze chodzi do szkoły, prawda? Z dnia na dzień robi się coraz cieplej, rada kwalifikacyjna już dawno się odbyła, więc oceny wystawione... Komu by się chciało jeszcze chodzić? Jestem stuprocentowo pewna, że zamiast dusić się w szarych murach waszej ukochanej placówki oświatowej, już planujecie wakacyjne przygody i wyjazdy na wczasy, wspominacie ubiegłoroczne ferie letnie... Przyznam, że sama, gdy tylko pomyślę, co może się wydarzyć w tegoroczne wakacje, jestem wprost przeszczęśliwa! Za nami 10 miesięcy ciężkiej, mozolnej pracy nad poprawianiem ocen, uczeniem się na sprawdzian czy też kartkówkę... Chyba nam się należy, nie?
I już nie mogę doczekać się tego wspaniałego uczucia, kiedy w piątek złapię świadectwo (z paskiem, hihi, a u was, gdzie będzie ten pasek? B) ), w podskokach wybiegnę z naszego kompleksu sal gimnastycznych, gdzie prawdopodobnie będzie odbywać się zakończenie roku, trzasnę drzwiami i krzyknę tym wszystkim dupkom z naszej szkoły: "NARA, NIE BĘDĘ TĘSKNIĆ!!!".
Ach, rozmarzyłam się, hih.
A z jakim wynikiem ja wychodzę z drugiej klasy gimnazjum?

Matematyka: 4
Język polski: 5
Język niemiecki: 5
Język angielski: 5
Historia: 5
WOS: 5
Chemia: 5
Fizyka: 4
Biologia: 5
Geografia: 5
W-F: 5
Religia: 5
Informatyka: 6
Zajęcia praktyczno-techniczne: 6
ŚREDNIA: 5,0

Cóż, przyznaję się bez bicia, że z fizyki mogłam mieć piątkę, gdyby mi się chciało uczyć w domu. Matematyka była w tym roku okropna, ale wszyscy przyznają, że druga klasa jest najgorsza. W trzeciej się podciągnę, szczególnie dlatego, że informatyka i ZPT odpadają, a z tych przedmiotów mam szóstki, które przejdą mi na świadectwo w trzeciej klasie oraz dlatego, że dojdą mi przedmioty typu muzyka czy plastyka, z których na pewno uda mi się wyciągnąć dobre oceny.
A jak tam jest z tymi ocenami u was? :D Pochwalcie się w komentarzach, haha.

Zanim skończę pisać ten post, pragnę wam jeszcze zakomunikować, że (tum, turum, tum, tum!!!) założyłam bloga lajfstajl. Ale takiego nie całkiem, takiego na mój sposób. Mam nadzieję, że każdy znajdzie tam coś dla siebie, oto link:


Zapraszam do czytania! Jarciam się, haha. Kto to przeczyta, pisze!!! Jesteście nindże >_>

Pozdrawiam,



Lana Del Rey - Shades Of Cool
Jakoś ostatnio tak znowu zaczęłam słuchać tej piosenki nałogowo i odkryłam ją na nowo.
Ja tak mam, czasami muszę jakąś piosenkę odstawić w kąt, żeby ją zrozumieć, odkryć, poznać. Tak też było z tą piosenką. Naprawdę, bardzo, bardzo ją polecam. Jest taka "bondowa" (wiem, że nie ma takiego słowa, ale właśnie z agentem 007 kojarzy mi się ten utwór). A Lana... Kurczę. W tym teledysku wygląda zawaliście.

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Opowiadanie na podstawie (?) SyFa, tak znowu, tak nowe.

Hejka!
Piszę sobie o 21:30, a co tam. Nie wiem, do czego zacząć. Dawno nie było tutaj żadnego posta, jeśli się nie mylę. A ode mnie... pff, nie chce mi się liczyć. Od trochę niedawno-dawna mam pomysł/y na opowiadanie, takie szkolne. W końcu zdecydowałam, że będzie ono na podstawie SyFu. O wiele mnie niż ostatnio, np. nie będzie wszystkich wydarzeń itede itepe, ale coś tam stamtąd zaciągnę. :D Ogółem, bohaterka będzie ciekawa.
No to zapraszam do czytania pierwszego rozdziału!



Rozdział 1
"Szara cegła nazywana Liceum Słodki Amoris"


Obudził mnie budzik nastawiony przez moją ciotkę. Czemu musiała go nastawić? Pospałabym trochę... popatrzyłam na datę wyświetloną pod godziną i już zrozumiałam. Nowa szkoła, planowana od miesiąca, do której miałam uczęszczać. Która tym razem? Moi rodzice są dziwni - nie mogą mnie zostawić w jednej szkole? W każdej jest to samo, jestem odosobniona (zresztą sama to robiąc) i mi to pasuje. Ale nie, oni chcą, żebym zaczęła mieć dobre stosunki z rówieśnikami, a przepraszam, w ogóle z ludźmi. Po tym co mi zrobili, chcą jeszcze czegoś? A niech się walą...
Ral, przestań o tym myśleć. Za chwilę ciotka przyjdzie, bo nie przyszłaś na śniadanie.
Wstałam z mojego dosyć dużego, szarego (sama wybrałam ten kolor) łóżka i powoli ruszyłam w stronę mojej czarnej garderoby. Ubrałam czarną bluzkę z zbyt długimi rękawami i z dużym, zielonym napisem"Fake It". Do tego założyłam prawie wyblakłe dżinsy, też trochę za duże. Nie wiem, po co to opisuję. A, no nawet nie przedstawiłam, jak wyglądam. 
Bardzo jasna cera - nie, że nie lubię słońca, po prostu moja skóra zawsze jest kremowo-biała, trochę jak u tych dziwacznych wampirów. Smoliste, długie, falowane włosy sięgające mi prawie do pupy. Mam też krzywą grzywkę, która prawie zasłania całe lewe oko. Również ciemne, tym razem brązowe, duże oczy i okalające je czarne rzęsy. Chyba jestem wysportowana, krągłości też mam... Malutki nosek, trochę zakrzywiony do góry. Do tego wąskie, bardzo jasne usta. Nie jestem wysoka, chociaż to nie przez  niski wzrost (a takiego nie posiadam xd) noszę za duże na mnie rzeczy. Mogłabym w ubraniach wybierać do woli, w końcu chyba od tego ma się rodziców lekarzy, ale mi tam to jest obojętne, lepiej się czuję w bardzo zakrywających mnie ubraniach. Aj, za dużo się rozpisałam. Wracając do tego pierwszego dnia...

Zjeżdżając na poręczy (zawsze to robię, po co komu schody) dotarłam bardzo szybko na dół. Nie, żeby mi się spieszyło, po prostu ciotka jest strasznie pedantyczna i poręcza była śliska, co skutkowało moim szybkim zjazdem. Dowód - włócząc się doszłam do jadalni, gdzie czekała już na mnie moja ciotunia Petunia (hehe, nie tak się nazywa, ale lubię przezywać ludzi), co prawda troszkę wkurzona, ale kogo to obchodzi... nie mnie.
-Ralciu - zaczęła ciocia, dobra, wyjawię imię, Galia - czemu tak późno przyszłaś? Jest już 7:40!
-A czy kogoś to obchodzi, czy się spóźnię? - odparłam znudzonym tonem, usiadłam i zabrałam się do pałaszowania śniadania. Jajecznica, mniam. Ciotka to dobra kucharka.
-Mnie, kochanie, mnie. I musisz wywrzeć dobre wrażenie na wszystkich! - mrugnęła do mnie.
-Po co? Zawsze i tak jest to samo, ta sama banda gówniarzy - odparłam.
-Ralciu, co ty mówisz! Nawet ich nie znasz - sprzeciwiła się ciocia Galia.
-O jeju... Mogę zjeść śniadanie i iść do szkoły? - spytałam, ziewając.
-Zawożę ciebie dzisiaj - powiedziała. Na tą wypowiedź przygryzłam wargę. Po co mam być zauważalna? W dodatku ciotka ma niezły samochód, w końcu też jest lekarzem.
Szybko dojadłam jajecznicę i powoli (dwa przeciwieństwa, znowu nie, żeby mi się spieszyło: uwielbiam jeść dania ciotki) poszłam na górę, żeby wziąć torbę. Moi rodzice, no i ciotka strasznie mi się dziwią, że noszę takie ciuchy, chcę takie rzeczy... Moja torba wygląda tak: Szara, zapinana na magnesik, który już dawno stracił swoje właściwości (czyli nie zapina), cała poszarpana i ma na sobie mnóstwo przypinek z różnych zespołów: Od ludowych do jakiegoś metalu. Nie jestem jakimś "gatunkowcem", słucham tego, co lubię. Znowu zjechałam po poręczy, założyłam moje również zużyte, czarne Conversy (rodzice bardzo, bardzo nalegali, żebym miała firmowe buty, mi tam to wisi) i ubrałam lekką kurtkę w kolorze moro.
-Ciotko, naprawdę musisz mnie odwozić? - mruknęłam.
-Tak, muszę - odpowiedziała z hardym wyrazem twarzy.
Zrezygnowana wyszłam z domu (domu cioci, teraz o niej będę mieszkać) i po otwarciu się samochodu usiadłam na tylnym siedzeniu.
-Ciociu, wiesz jak tam jest blisko... - zaczęłam mówić trochę jak nie ja.
-Ral, mówisz jak nie ty, więc coś jest nie tak. Nie, odwożę ciebie do końca. - powiedziała moja ciotka i nawet przyspieszyła.

***

Po pięciu byłyśmy na miejscu.
-To sayonara! - pospiesznie wyszłam z samochodu i stanęłam na dziedzińcu przed szarym, ceglanym budynkiem.
-Naprawdę będę musiała tu chodzić? - mruknęłam pod nosem. No cóż, mówi się trudno. Włócząc nogami podeszłam do jedynej osoby, która jeszcze stała na dziedzińcu. Spojrzałam w górę i szybko ją określiłam: Buntownik. 
Czerwone, pofarbowane włosy, skórzana, czarna kurtka, a pod nią bluzka z logiem jakiejś grupy rockowej, nieznanej dla mnie, do tego czarne rurki. A, zapomniałam. Wyzywający, chytry wyraz twarzy i brązowe oczy, w którym zauważyłam zabawne ogniki, i... smutek? U takiego idioty? Pff.
-Wiesz, do jakiego lizusa mam się zgłosić, by mnie odprowadził po tym ceglanym budynku? Ty chyba nim nie jesteś. - rzuciłam.
-Lizusa? To do niego pasuje - odpowiedział mi basowym głosem. O, zgadłam płeć. - Nawet się nie przedstawiłaś. Kastiel.
-Ralien, to gdzie mam się zgłosić? - byłam już zniecierpliwiona.
-Do pokoju gospodarzy.
-Że co? - odpowiedziałam zaskoczona.
-Nie wiesz co to? - chyba już znalazł sobie zaczepkę.
-Nie, nie wiem, i nadal gówno mnie to obchodzi, tylko każesz mi tam iść. Daj sobie spokój - powiedziałam znudzona.
-Wyciągnęłaś pazurki... Ok, odprowadzę Cię.
-A ty na lekcje to kiedy? Zresztą, ja też bym tutaj została, no ale pierwszy dzień i by mi ciotka nie dała spokoju.
-Nie wiem, może za dwie godziny? Teraz takie nudne przedmioty mam, ze wolę być na świeżym powietrzu, niż spać w zanieczyszczonej sali.
-Ok, odprowadzasz mnie czy nie?
-Sama się o coś spytałaś.
Ruszyłam do przodu.
-Ej, ej, nawet nie wiesz gdzie to jest. - złapał mnie za nadgarstek (trochę bolało), a ja od razu wykręciłam mu agresywnie rękę.
-Nie dotykaj mnie - powiedziałam lodowatym tonem.
Od razu cofnął rękę i poszedł przodem.
-Ok, ok.
Doszliśmy do jakiś drzwi, to chyba były pierwsze z kolei. Na pewno by nie wiedziała gdzie to jest, pomyślałam. Zresztą, podroczyć się z idiotą to przyjemność.
-To tyle.
-Nawet nie podziękujesz?
-Za co?
-Pff - poszedł tym razem do sali naprzeciwko, a nie na dziedziniec. A mówił, że pójdzie za dwie godziny... słaby z niego ten buntownik.
Jak na moje maniery, od razu otworzyłam drzwi, nie pukając.
W pomieszczeniu stał dosyć wysoki chłopak, nachylający się nad dokumentami. Kiedy się do mnie odwrócił, mogłam wszystko z niego wyczytać.
Ale najpierw wygląd zewnętrzny.
Nie gruby, nie chudy, taki pół na pół, wąskie barki, długie nogi, złotobrązowe, krótkie włosy, teraz całe rozczochrane. Dosyć ostre wyrazy twarzy, ale wyglądały teraz łagodnie. Również złotobrązowe, duże oczy.
A teraz wewnętrzny...
Lizusek, ale ma w tym jakiś uparty cel. Nie zawsze był lizuskiem, wcześniej... hmm, ciekawe, co wcześniej. Ból w oczach, ukryty w najskrytszych zakątkach, ale był. Bardzo przyjazny, ufny i łatwowierny. To wszystko wyczytać z oczu, Ral, bądź z siebie dumna.
I tak od razu wiedziałam, że będzie moim wrogiem.

To niestety tyle, ponieważ trochę długi mi wyszedł ten rozdział.
Chyba jutro zrobię następny.
Chandelier, 
Laniacz


wtorek, 9 czerwca 2015

Wiersz miłosny? :') Challenge accepted!

Cześć!
Dzisiaj przygotowałam dla was notkę z czymś, co nie wiem, jakim cudem powstało...
Wiersz miłosny. :')))
Lubię pisać wiersze, no ale proszę, nie miłosne. W szkole był konkurs (walentynkowy, haha, jak to było dawno...), w którym mimo wszystko postanowiłam wziąć udział. Dzisiaj w stercie kartek z mojej szuflady wyciągnęłam to oto "cudeńko".


Widzę Cię pod kosmiczną plejadą
Gdzie blaski gwiazd srebrem się kładą
O których sięgnięciu marzyliśmy nieraz
Dając ponieść się chwili, zapominając o "teraz"
Słyszę Cię w szumie liści na drzewie
Słyszę Cię w wiatru mocniejszym powiewie
Słyszę Cię wreszcie i w kroplach dżdżu
Czule tulących nas do snu
Czuję twój zapach w kwiecie konwalii
Roznosi go wiatr z leśnymi nutami
Z tego wspaniałego boru dębowego
W którym z driadami graliśmy w chowanego
Czuję twój dotyk chodząc po polach
W delikatności kwiatów majowych na rolach
Gdy muskam palcami po żytnich kłosach
Gdy letnia bryza tańczy w mych włosach
Miłość to takie dziwne uczucie
Podporządkowania się matce naturze
Bo jesteś tutaj w słonecznych promieniach
Mimo, że tak naprawdę Cię tutaj nie ma...

Nie wiem, co mam sądzić o tym wierszu. Jest miłosny, więc mógł się niekoniecznie udać. A co wy myślicie o mojej "tfurczości"? :') Czekam na komentarze!


Nie wiem, czy jest jakiś sens dodawania piosenek, bo prawdopodobnie i tak nikt ich nie odsłuchuje (y). CX

piątek, 5 czerwca 2015

Dziwactwa Julsona

Cześć!
Na sam początek - serdecznie przepraszam za brak postów z mojej strony. Rozumiecie, ciepełko i te sprawki... A w dodatku szkoła... Mam już dosyć uczenia się i wstawania rano, no ale cóż - mus to mus. ):
Dzisiaj, jak sami widzicie... Dosyć dziwny post. A raczej o dziwnej osobie.
A raczej nie tyle, co o dziwnej osobie, tylko o dziwnościach tejże osoby.
1. Piję tylko wodę. No, może czasem jeszcze colę, mleko albo sok. Ale to w skrajnych przypadkach. I ♥ Woda (to łączenie polskiego z angielskim c':).
2. Nie lubię soboty :').
3. Lubię jesień, bo deszcz.
4. Kocham spoilerować innym książki :').
5. Czasami Często nie mogę zasnąć, wtedy potrafię leżeć do 3:00 w nocy, a i tak nie spać. :/
6. Kocham planować. W sensie, że na przykład: "Co będę robić w wakacje". No.
7. Często mówię sobie, że dzisiaj zrobię to i to, że to będzie taki fajny, produktywny dzień, a potem marnuję czas przed komputerem.
8. Dzień bez płatków z mlekiem jest dniem straconym. Nie przeciśnie mi się przez gardło żadne inne śniadanie, jeśli jestem zmuszona wcześnie wstać.
9. Mam takiego bzika na punkcie wody, że potrafię odróżnić, czy jest przefiltrowana, czy kranówa, czy z czajnika, Dobrowianka czy Żywiec Zdrój... Znaczy z tymi markami wód jest tak, że potrafię je rozróżnić między wodami, które piję. Moim ulubieńcem jest Dobrowianka, pycha.
10. Jestem strasznie dziecinna, jak na swój wiek. Często wychodzę na wieś pograć w takie gry, jak podchody czy dwa ognie. No ale dzieciństwo ma się jedno, nie?
11. Nie boję się żab czy jaszczurek. Kiedyś pocałowałam jedną żabkę (durne
"prawda czy wyzwanie...").
12. Za to panicznie boję się owadów, szczególnie tych takich wielkich komarów.
13. Lubię oglądać bajki.
14. Często mam tak, że planuję sobie tyle przedsięwzięć, a potem i tak mi się tego nie chce robić. cx
15. Mam wszędzie nieporządek. Dosłownie. Jednak podczas odrabiania lekcji muszę mieć czyściutko na biurku, inaczej się nie da.
16. Rzadko sprzątam na biurku, więc nie odrabiam na nim lekcji.
:'D
EDIT 17. O, i jeszcze jak patrzę na słońce to mi się chce kichać.
18. Mam męty ciała szklistego, czyli takie jakby "gluty" mi się pałętają wszędzie, gdzie patrzę (y). Jak ktoś jest ciekawy, jak to wygląda, zapraszam > tu < .

Jak na razie to tyle. Mam już kilka pomysłów następne posty, więc czekajcie cierpliwie, jak znajdę czas, na pewno je zrealizuję!

Dzisiaj bez loga i bez piosenki, bo piszę z telefonu. c:

Pozdrawiam,
Julia c:

sobota, 16 maja 2015

Rozdział pierwszy - Szarobura Ameba "Urodzić się, by umrzeć"

Hejka!
Po prostu zapraszam na... pierwszy rozdział? ;_; Opowiadania.
Matko, egzamin 21 maja, zabijcie mnie...
Rozdział pisany o 21, tfu, 23:24 zaczynając, dużo będzie o "świecie" w którym bohaterowie się znajdują.


Rozdział 1
Szarobura Ameba
~Elizaveta (to ta dziewczyna, drugą osobą pierwszoosobową będzie Matthias, lol)

Oczywiście musiałam się obudzić bardzo wcześnie, kiedy jeszcze nawet nie wzeszło słońce. Wolałabym dłużej pospać, ale...
Co to był za sen? Taka ja, ale w jakimś innym świecie, równoległym czy coś. Te same cechy charakteru i wygląd. Sytuacja... chyba w tym miejscu, gdzie "odbył się" ten sen, nie ma żadnych mocy, a nikt nie walczy bronią... Matko. Moja wyobraźnia jest za duża, po prostu za duża. Najlepiej, żebym o tym dziwnym śnie zapomniała.
Ziewnęłam, i tak jak sobie postanowiłam, zapomniałam o tym bardzo dziwnym śnie. Wstałam z trawy (no bo po co komu spać w namiocie, jak nie jest ci zimno na dworze?), przeciągnęłam się, poprawiłam trochę zawieruszone ubranie i poszłam prosto do rzeki, do wody.
Właśnie, woda to największa tajemnica.
Od dawna wiadomo, że można posiąść jedną z mocy, rodząc się: Ogień, Ziemię, Wiatr bądź... Lód. Na logikę biorąc ten system, powinna być woda, ale nie. I tak ludzi posiadających moc jest dosyć mało, tak 1:1000 na całą populację w Malesandzie. Człowiek taki jest bardzo szanowany, jeśli uda mu się oswoić daną moc, wiadomo, jeśli się nie uda, to chyba można go szanować tylko patrząc na jego grób. Jak dobrze być w elicie... choć nie, tacy ludzie również mają obowiązki. Ludzkość tego świata dąży do zdobycia jego malusieńkiego kawałka - Poilesanu, tak zwanego raju. Jest to bardzo trudne, ponieważ im bliżej do wyspy, tym więcej potworów i innych chorych stworzeń się tam znajduje. Taa, obowiązkiem ludzi posiadających moc jest pokonywanie potworów... Dosyć prosto brzmi - na pewno się kiedyś uda, nie? Nie jestem tego taka pewna. Te dzikie stworzenia się bardzo szybko rozmnażają i jak zabijesz kilka, to żaden sukces. Za kilka godzin twoje zabójstwa będą niezauważalne, urodzi się pewno z 100 takich potworków w tym czasie. Ludzkość jest bardzo chciwa i stawia coraz większe wymagania nam, tzw. Vitalisom. A my nie jesteśmy tacy głupi - żeby powiązać ze sobą moce, próbowaliśmy (no, nie ja) spłodzić człowieka, którego matką byłaby np. posiadaczka mocy Ognia, a ojcem byłby posiadacz mocy Wiatru. Prawie wszystko się udało - Ziemia z Wiatrem, Wiatr z Lodem, Wiatr z Ogniem, Ziemia z Ogniem, Ziemia z Lodem. Na tym się kończy. Nie udało się nawet zbliżyć do siebie ludzi z mocą Ognia i z mocą Lodu. No po prostu coś magicznego tych dwojga ludzi zawsze odpycha. A podobno, według starej legendy, kiedy znajdzie się takich dwóch ludzi, dzięki ich mocom powstanie Woda, czyli coś, dzięki czemu dałoby się zdobyć wyspę Poilesan. 
I tak nie wierzę w te bzdury, głównie w tą legendę. To jasne jak słońce, że pomiędzy ludźmi z mocami Ognia i z mocami Lodu jest wrogość - to są PRAWIE przeciwieństwa. PRAWIE przeciwieństwa się nie przyciągają, yhm.
Matko, ale się zamyśliłam, tylko się myjąc. Szybko wyprałam swoje poprzednie ubrania, i założyłam ubrania na zmianę - szare szorty, biała, obcisła bluzka, w której da się walczyć, oraz skórzane, wysokie buty. Swoje czarne, długie włosy upięłam w kucyk i spięłam skórzanym rzemykiem. No dobra, sprawdźmy, jak sobie radzisz, moja mocy, Lodzie. Bez żadnego wysiłku lewą rękę zgięłam pod kątem prostym w łokciu, otworzyłam dłoń, a następnie wycelowałam w drzewo znajdujące się około 10 m dalej. Po kilku sekundach na owym drzewie znalazła się bryła lodu, wyglądająca trochę jak jakiś kamień szlachetny. No, radzisz sobie, Lodzie. A co z Mieczem Zamrożenia? Uniosłam prawą rękę do góry i zwinęłam w pięść, a następne ustawiłam się rozkrokiem i opuściłam rękę pośrodku, trzymając mój lśniący, biało-niebieski, prosty jak strzała miecz. Oczywiście od razu przyłączony do ręki, to jest moc, a nie normalna broń. Wymachiwałam nim przez chwilę, a następnie rąbnęłam w drzewo, przecinając je na pół (oczywiście w szerokości, nie wysokości). Na obydwóch kawałkach drzewa widniały okruchy lodu. Pięknie, po prostu pięknie. Skończyłam sprawdzać swoją moc, sprawiając, że miecz i "lodowy ogień", który unosił się nad moją lewą ręką, zniknęły. 
-Pora spadać, następne potwory do zabijania - mruknęłam do siebie, spakowałam wszystkie rzeczy, które miałam ze sobą (ubranie na zmianę, kilka kromek chleba, kawałek wędzonego mięsa, namiot i bukłak wody) i wyszłam z ciemnej polanki, na której się znajdowałam.
-Uh, ale tu gorąco... - tak zareagowałam na ostre promyki słońca wprost wbijające mi się do oczu.
A co to, po drugiej stronie rzeki? Czyżby Cyrculis, jeden z mocniejszych potworów? Elizaveta, patrz, jaka gratka! Tak przy okazji, gadasz do siebie.
Po chwili już w jednej ręce miałam miecz, a nad drugą unosił się lodowy płomień. Najpierw schowałam się w krzakach, potem wyskoczyłam od tyłu i przecięłam mu bok mieczem.
-Hejka! Jak tam poranek? Dopiero teraz wschód, nie? - krzyknęłam do ogromnego, szaroburego potwora, wyglądającego trochę jak prawie roztopiony lód. Eh, oczywiście od razu się zorientował i się odwrócił. Trochę pomachał swoją dużą łapą nade mną, a ja kilka razy mu ją obcięłam, aż została mu tylko jedna ręka i nogi.
-Tortury czy szybka śmierć? Wybieraj, połowiczna amebo! - wykrzyknęłam.
Oczywiście w odpowiedzi dostałam głośne warknięcie. Czyli koniec zabawy, bo jeszcze będę musiała sobie zszywać ubranie, jak ostatnim razem. Lewą ręką objęłam również miecz, którego oblepiły właśnie ostre, bardzo ostre bryły lodu, oczywiście wszystkie ustawione w jednym kierunku, inaczej by to nie miało sensu. Wskoczyłam na szaroburą amebę (czemu ja to tak nazywam?) i wbiłam miecz w środek jej głowy. Po chwili potwór zaskowyczał z bólu, a następnie pozostał po nim tylko szarawy był, który za sekundę zwiał wiatr.
Ktoś jest w krzakach, raczej... za nimi, podpowiedział mi mózg, czy tam moja moc. Nieważne.
-Wspaniała walka, panno z mocą Lodu - usłyszałam bardzo sympatyczny głos, lecz ta nutka, ten akcent...
Moc Ognia.
-Czego? - warknęłam i odwróciłam się tam, skąd dochodził ten głos.


Może i do dupy napisane, no ale nieważne.
Wybaczcie mi, teraz jest 00:06, i jak zwykle słowa gdzieś mi wylatują. <:

Chandelier,
Laniacz


PS. Tak wygląda ta bryła lodu, czyli ten "lodowy płomień" Elizavety:
Chodzi o kształt, a ten miecz to wiadomo, wyobraźcie sobie prosty miecz, a teraz oblepiony takimi bryłami, ale ich "końce" są ustawione w jednym kierunku, tym właściwym. Apff, Wiktoria zła tłumaczka.

wtorek, 5 maja 2015

Krótka gadka o nowym życiu

Witajcie!
Dzisiaj post troszkę inny, niż zazwyczaj, bardziej z przemyśleń. Dlaczego?
W ciągu 10 dni byłam świadkiem dwóch radosnych wydarzeń, w wyniku których na świat przyszły trzy malutkie stworzenia... Nieporadne, słabiutkie i nieprzyzwyczajone do nowego, otaczającego je środowiska. I mimo tego, że są całkiem różne, tak naprawdę są takie same... Mimo tego, że w wyniku jednego porodu na świat przyszła dziewczynka, a drugiego - dwie świnki morskie. ;))
Pierwszą rzeczą, jaka nasuwa mi się na myśl gdy myślę o porodzie i potomkach, to trzy emocje - ból, radość i miłość. Ból jest związany oczywiście z samym porodem - jest on położony w szczycie piramidy bólu. Radość - bo to chyba nieludzkie, nie cieszyć się, gdy się ujrzy swoje dziecko. Oczywiście, istnieje coś takiego jak szok poporodowy, ale chyba wszyscy domyślają się, że nie mówię o takim przypadku... No i oczywiście miłość - miłość matczyna. Jestem pewna, że to się tyczy w pewnym sensie także zwierząt, chociaż one nie mają człowieczej psychiki. To nie zmienia jednak faktu, że każda matka jest matką, podobną w uczuciach i trosce o swoje dzieci.
Jeśli mówimy o dzieciach - zauważyłam na dwóch przykładach, jak bardzo różnią się małe człowieczki od małych - przykładowo - świnek morskich. Malutka dziewczynka leżała sobie w łóżeczku, starannie okryta kocykiem, niezdolna do ruchu, całkowicie bezbronna nawet po kilku dniach życia, tymczasem małe mojej świnki zaraz po porodzie brykały po klatce i próbowały skubać sianko. Różnica, prawda? Jest jednak zasada łącząca niezależnie od tego, czy mowa o małych futrzakach czy ludziach...
KAŻDE ISTNIENIE MA PRAWO ŻYĆ.
Czasami zamiast radości pojawia się smutek. Wtedy jest mi naprawdę źle na świecie - bo ja żyję, a ten mały ktoś nie.
Moja świnka morska (nie ta, o której była mowa wcześniej, inna) również miała dwa prosiaczki, ale one natomiast nie miały szczęścia - obie zdechły, bo prawdopodobnie za wcześnie "pchały się" na świat. Wtedy byłam naprawdę wściekła, było mi źle, na cały dom darłam się "Po co one się rodziły, skoro miały umrzeć?". Istotnie, po co? Ich mama żyje do dzisiaj, a one ledwie się urodziły, już były martwe. Jaki to był sens? Czemu tak jest? - takie pytania zadaję sobie do dziś. I przede wszystkim - JAKI JEST SENS W ŻYCIU?
Kurczę, rozkminy na całe dnie i noce, a i tak odpowiedzi nie znam. Bądź, co bądź, "life is brutal and full of zasadzkas and kopas w dupas", ale jakoś nie chcę zejść z tego świata. Ten paradoks.
Chcę budzić się w promieniach Słońca.
Chcę zwiedzać, oglądać i się zachwycać.
Chcę być świadkiem niezwykłych, jak i tych pospolitych zdarzeń.
Chcę jeść ulubione potrawy i pić rześką wodę.
Chcę czuć woń kwiatów.
Ale nie białych róż. (Ach, te moje nawiązania do książek :') )
Nie chcę wojen.
Nie chcę nienawiści.
Nie chcę rasizmu, antysemityzmu, homofobii. Jest za dużo rzeczy dzielących społeczeństwo, a za mało je łączących.
Tymi mądrościami kończę ten trudny do zrozumienia, i chyba niepotrzebny post. W każdym razie, cieszę się, że go napisałam. Musiałam się wyżalić.
Na koniec, zdjęcie maluszków:

Zdjęcie robione kalkulatorem, ta. Niewyjściowa poza maluszków, ta, ale nie można ich jeszcze brać na ręce. No i to prowizoryczne zabezpieczenie, żeby trociny się nie wysypywały XDDD.

Alavida! (OMG, hindi)



Eminem - Headlights ft. Nate Ruess
A, słuchałam sobie akurat MMLP2 i mnie tak naszło ^-^ Ogólnie to genialne, nawet dla osób, które nie lubią rapu. No, okej, rap, ale dzięki Ruessowi piosenka jest delikatniejsza... No i w ogóle, tekst (za co kocham Eminema ;o)... Gorąco polecam! (y)

Ten post to na serio taki trochę nieogar. ;_;
;_; <- dwaj cyganie kradnący deskę
Nie że mam coś do Cyganów, przeglądałam ostatnio stare posty na moim blogu i zauważyłam to w poście Alczensa. XD
Dobra pa